Wściekam się na siebie, że jestem
mało wydajny. To nie jest tylko wściekłość „ja-kapitalistycznego”, które żyje o
ile produkuje rzeczy i przez te produkty się uzasadnia i czerpie z nich swoją
wartość. To tez „ja-badającego”, które uwielbia zajmować się badaniami.
Tymczasem ledwo brnę przez książkę. Rozkojarzam się, tracę wątek, wsiąkam co
chwila w net, piję kolejne kawy.
Częściowo rozkojarza mnie to, co
znowu przeczytałem w necie, że władza przekracza granice i zastrasza akademików.
To już kolejny raz, gdy politycy bezpośrednio interesują się badaczami. Nie to,
żeby się czegoś nauczyć. Są u władzy, a władza odbiera rozum. Robią to po to
aby uciszać i czynić sobie akademików podległymi.(I chwilę potem czytam o zastraszaniu dziennikarki, a potem o działaczu społecznym, który ma problemy, bo nagrał brutalne zachowania policji, heh).
Ale to nie wszystko. To też ten
upał. Zastygłe powietrze. Temperatura jak w szklarni. Wiem, że mam i tak
dobrze, bo wszelka praca fizyczna w takich warunkach to jak tortury. Mimo
wszystko, wydaje mi się, że jest coś na rzeczy.
Może warto wspomnieć czasami, że
zamiany klimatu obniżą naszą produkcję akademicką?
Zastanawiam się nad opcją pracy w nocy, a spania w dzień. Tylko,
że Wilczuś jest zakochany i domaga się porannych wypraw, bladym świtem, a potem
przesiaduje przed bramą z melancholijnym wyrazem pyska. Nie lubię go zostawiać
na dworze samego.
W każdym razie zmagam się z fizyczną niemocą. Z ciałem,
które nie za dobrze funkcjonuje. Z nieustannym zmęczeniem. I zawaliłem oddanie
jednego tekstu. Rzadko mi się to zdarza. I wciąż nie ogarnąłem wszystkich spraw
z najbliższymi wyjazdami.
Skwierczę.
I co po naszych opowieściach?
Komentarze
Prześlij komentarz