Dyskusje
o listach czasopism. Że nie takie, że za mało, że za dużo, że trzeba
modyfikować. Ok., warto może piętnować nieudolność władzy. Tylko, że to zajęcie
wyczerpujące i jałowe. Raz, że władza raczej się nie uczy. Dwa, że samo władzy
istnienie to wielki błąd. Poza tym, w tym konkretnym przypadku, dyskusja o
liście i próba stworzenia sensownej listy, to gra na polu przeciwnika, według
jego reguł.
To
może wydać się utopijne, ale zamiast tworzyć nowe listy domagajmy się ich
zniesienia. Spróbujmy wyobrazić sobie świat akademicki bez list.
Świat
w którym publikujesz tam, gdzie chcesz i ile chcesz. Świat w którym pisanie
jest dzieleniem się ze wspólnotą, zakorzenianiem w niej – współbycie. Rodzajem dialogu
i zaangażowania, a nie walki o prestiż.
Świat,
w którym pisanie może być też czymś innym – ale które nie jest nadzorowane
przez administracje i nie jest redukowane do walki o przetrwanie. Nie jest
monetą, którą ocenia się wartość danej osoby. Lecz osoby wzmacnia, rozwija i
wartości tworzy nierynkowe.
Odrzucenie
list, to też powiedzenie „nie” administracyjnej definicji roli uniwersytetu.
Odrzucenie
list, to pytanie po co jesteśmy i kim możemy się stać.
Świat
bez list, bez ocen, bez nadzoru i konkurencji – gdzie każdy może zamieszkiwać
uniwersytet. W pełni otwarty, połączony ze wspólnotą, bo otwarcie możliwe jest
dzięki transformacji społeczeństwa.
Utopia?
Może. Ale czy w obliczu kryzysu klimatycznego nie potrzebujemy nowej kultury.
Powolnego zamieszkiwania zamiast turboprodukcji dla produkcji i zysku dla
nielicznych.
Komentarze
Prześlij komentarz