Staram się teraz pisać, by
przetrawić swój ból po utracie.
Sam fakt pisania przynosi ulgę.
Częściowo dzięki mechaniczności, rytmicznym uderzeniem palców o klawisze;
częściowo, dlatego, że zajmuję się czym innym; częściowo… bo udaje mi się
oswajać emocje, wydarzenia. Chociaż nie przez nadawanie sensu, nie przez lepsze
rozumienie. Przez co? Przez próbę kontroli przepływu czuć?
Po akcie pisania czuję się
oczyszczony – chociaż w trakcie pisania niekiedy boli bardziej. Intensywnie,
wraz z pojawianiem się scen-wspomnień, wraz z wy-pisywaniem i prze-pisywaniem
doświadczeń.
Przez chwilę czuję się lepiej.
Przez chwilę kontroluję.
Przez chwilę dochodzę do ładu.
Nie wiem na ile to tak naprawdę
pomaga. A na ile po prostu naturalnie się goją moje rany.
I czy nie chodzi jedynie o sam
akt pisania – bycia zajętym? Gdy robiłem korektę tekstu przez kilka godzina –
takie pisanie-nie-pisanie – też jakoś czułem się lepiej.
Czy to prze-pisywanie doświadczeń
nie jest przereklamowane? A pisanie leczy tak jak każda czynność?
Komentarze
Prześlij komentarz