Wstaję trochę po ósmej. Papieros, kawa, papieros. Przeglądanie
netu. Zastanawianie się, co dzisiaj robić. Powinienem pisać. Chociaż wolałbym
czytać. Terminy jednak nadchodzą i nie ma szans na ich przesunięcie.
O dziewiątej próbuję pisać. Otwieram plik. I nic. Przez
około półgodziny przeglądam, co tam znajomi i znajome wrzuciły na fejsa. Brakuje
mi cappuccino, a ja zawsze piję cappuccino gdy piszę. Duże ilości – paczka,
dwie dziennie. Bez tego trudno mi zacząć. Klecę dwa koślawe zdania. I znowu,
niby wiem, co chcę napisać, ale słowa śmieją się z myśli. Idę szukać jakiegoś
substytutu cappuccino. Inka – nie to
samo, ale może się uda oszukać system.
Pisanie jakoś zaczyna iść. Po pierwszym akapicie
rozpraszam się i wsiąkam w net płynąc od strony do strony bez żadnego celu. Zmuszam
się do powrotu do pracy. Kilka nowych zdań. Zaczynam myśleć, że trzeba zrobić
porządek na ogrodzie, dokończyć naprawę schodów, popękanych ścian. Nie dzisiaj.
Pisz!
Znowu się rozpraszam. Zdanie dwa, i net. Albo myślenie
o czymś innym. Odnoszę wrażenie, że jedynie udaje, ze pracuję.
Fajka. Kawa. Parę zdań. Net. Znajduję tekst, który
wydaje mi się, że może mi pomóc przy pisaniu artykułu. Na razie to mam być
jedynie wystąpienia na konferencje. Na razie nie czytam, odkładam na bok. Zapisuje
myśli, co się pojawiają. Wklejam kawałki z poprzednich prób. Jest w sumie pięć
stron. Ale to takie niejasne, hasłowe, chaotyczne. Trzeba to jakoś dopracować. Oczyścić.
Czyszczenie i precyzowanie jest zawsze najtrudniejsze
– pogoń za zdaniem, które może być jako tako sensowne. Myśl nie jest zdaniem,
ale potokiem pełnym emocji, nastrojem. Ująć ten nastrój w słowa. Tak, aby
słychać było obietnicę zbawienia rozbrzmiewającą w strumieniu wywrotowej myśli.
Robię w trakcie tez zakupy przez internet. W tym
miesiącu ubranie, a nie książki. Zastanawiam się, czy naprawdę tego potrzebuję –
nie. Zbędny luksus, ale z drugiej strony… na razie zostawiam koszyk rzeczy w
koszyku. Jeszcze to przemyślę.
Dopijam kawę i stwierdzam, że pomyślę o wszystkim
taplając się w wannie. Tam się najlepiej układają myśli.
Wanna nie spełnia swojej funkcji. Zamiast oczyścić
umysł, to go brudzi. Brudzi wątpliwością co do sensu tekstu który piszę. Walczę
z tym. Chce mi się wyć. Coś we mnie wyje. Kieruje myśl na coś innego: obiad. Już
pierwsza jest. Nie mam pomysłu co ugotować. Może szpinak z pomidorami i pleśniowym
serem? Może kalafior w bułce tartej?
Znowu czarna myśl: tekst to gówno. Nic ciekawego. Mętne.
Nikogo nie zainteresuje.
To jest chyba najgorsze w naszej pracy – walka z
takimi myślami. Z samym sobą. Nie możesz przegrać.
Woda. Paluszki. Powrót do pisania.
Może jednak kupię sobie te ubranka.
Ból łydek rozprasza. Chyba tam zakorzenił się
wrzask. Piję wodę. Może przejdzie. Palę papierosa. Może przejdzie.
Nie przechodzi. Próbuję pisać dalej. Kilka zdań i
przegrywam z bólem. Idę robić obiad – jednak szpinak.
Dzwonię do rodziców, bo dawno nie kontaktowałem się
z nimi. Zapomniałem. Nie odbierają. Trochę się denerwuję.
Chwile z żoną i psem. Spacer. Myślę, że tylko trochę
poprawię dzisiaj tekst i zajmę się czytaniem, może coś na ogrodzie zrobię.
Po obiedzie robię się senny. Ociężały – fizycznie i
intelektualnie. Mrożona kawa. Internet. Filmy z pieskami, polityczne grafiki,
opinie i komentarze…
17 – próba powrotu
do pisania. Udaje mi się stworzyć w miarę spójną całość. Jutro wydrukuję,
przeczytam i jeszcze doszlifuje. Dowodzę, że autoetnografia stoi na straży
demokracji i jest praktyką zmiany świata. Banał? Nie mówicie, że banał! Prawda!
I to jak powiedziana.
Idę popracować chwilę na ogrodzie. Jest gorąco. Po półgodzinie
jestem mokry i zmęczony. No i mam poczucie marnowania czasu. Chwilę rzucam psu
piłkę. Oddzwania mama. Kiedy ją odwiedzę? Dam znać jutro, jak będę wiedział,
gdzie jestem z „teczkami”.
Przez chwilę wiszę na necie. Typowe poczynania. Czytam
o warsztacie pisarskim – wiecie, jestem niespełnionym pisarzem. Mam rozgrzebaną
książkę. Może bym ją teraz pomęczył, w wolnym czasie, dopisał to co zostało do
dopisania?
Przypominam sobie, że nie wypełniłem dokumentów dla
pewnej doktorantki. Trzeba to teraz zrobić. Program stawia opór, kreatywnie
omijam blokady edytowania. Może będzie dobrze. Miałem to zrobić chyba we wtorek.
A może w środę. Nie pamiętam. Ale chyba nie jest po terminie.
I wracam, zamiast do książki, to do starego
opowiadania. Nędza. Pomysł fajny, ale jak to czytam, to… sami wiecie co. trochę
przy tym grzebię, ale Wilczuś stwierdza, że czas zaprowadzić porządki na
dzielni i nadaje wściekle na całą okolice. Po zniesieniu z balkonu, biega po
pokojach ujadając wściekle. Nawet zabawa nie pomaga. Porządek musi być.
sąsiedzi nie mogą się tak prowadzić. Wilk im powie jak żyć. Powie i powie im
jeszcze coś.
Lepiej wezmę
go na spacer nim mi mózg wypłynie uszami.
A potem może czytanie, może pisanie. Kolacja. Może jeszcze
trochę czytania. Może potańczę z Wilczusiem. Może serial na sen. Zobaczymy. Cześć!
Dzięki, że wpadliście. Widać macie za dużo czasu ;).
Słowa śmieją się z myśli 😀
OdpowiedzUsuń