Nie cierpię tego momentu – chociaż wcześniej jawi mi się on jako radosny – gdy coś się jednak ukazuje. Wszelkie moje teksty są lepsze, gdy są schowane. Moment, gdy się ukazuję, to jakby dopiero wtedy padało na nie światło, ukazujące pełnie nędzy. Już ich nie lubię. Chciałbym znowu je schować. W mroku nabierają niesamowitych kształtów, zyskują na wartości.
Wartość
– najchętniej rozdawałbym za darmo i mówił, że nie warto czytać. Bo czy warto? I
nie chodzi o ogólne stwierdzenie, że czytanie jest przereklamowane. To nic
odkrywczego. Należę do tych, którzy w czytaniu odnajdują ulgę. Czytam by
zapomnieć, a to zdrowsze niż picie. Chyba. Ale czy TO warto czytać... Wzruszam ramionami.
W każdym
razie, nie lubię jak teksty pojawiają się w świetle. Zamiast radości czuję
pragnienie skrycia się. Skoro one wyszły, to jedynym rozwiązaniem jest ukrycie
się.
A
wyszło, a raczej wyjdzie, coś takiego: TOMIK . To tomik, teraz w cenie promocyjnej, chociaż wiadomo, cena nie oddaje
wartości – cokolwiek miałoby to znaczyć. To tomik w którym próbuję trochę z
innej strony zmierzyć się z obietnicami, mitami (kolektywnej) autoetnografii. Między
innymi.
Komentarze
Prześlij komentarz