a) podoba mi się taka
obraz siebie, który wyłania się z zapisu. Od momentu wstania, około godziny
ósmej, do północy, byłem cały czas w pracy: krótka przerwa na obiad i dłuższa
na kolacje oraz dwa spacery z Wilkiem – i tyle. Produktywny dzień, produktywne
ja. Wymarzony dzień. Na ile jest to opis oszukańczy? Wytworzony dla
odpowiedniego efektu? By się sobie i Wam podobać?
b) każdy chyba był
uczony w szkole (jeżeli miał pecha i tam trafił) jak pisać pamiętniki. „Nie,
nie, nie – twarz polonistki robiła się czerwona ze złości. – Nie zapisuj
godzina po godzinie tego co robiłeś/robiłaś. Nuuuda! Tylko to, co w dniu danym
było naj, wiesz najlepsze, najgorsze, i tak dalej. Tylko to, co istotne”. Tymczasem
ja postępuję wbrew przykazaniom. Oczywiście, mógłbym tworzyć rodzaj pamiętnika
i zapisywać tylko to, co naj. Dlaczego by nie. Pamiętniki bywają wykorzystywane
przez autoetnografów dość często. Taka forma zapisu pewnie byłaby strawniejsza
dla potencjalnych czytelników. Zapis, który przyjąłem, zapisywania maksymalnie
wszystkiego co się dzieje, bez selekcji, i o ile to możliwe, bez ubarwień, bez
próby tworzenia z tego tekstu, może być naprawdę nieznośny.
Czy to na pewno dobra
decyzja? Przecież nawet prowadząc zapiski do innych projektów, zapisywałem
tylko to, co wydawało mi się istotne. A i tak powstawało masa tekstu, w którym
można było się pogubić – i tworzyć różne opowieści. I jakoś krótkie zapisy, te „naj”
były wystarczającymi „danymi” by pobudzić pamięć.
No, ale to były „projekty”,
wydarzenia, coś, co działo się jakby poza codziennością, bo z codzienną rutyną
miały też zrywać, wytwarzać inną rzeczywistość i inicjować inne relacje. To były
święta, a mi chodzi o uchwycenie (wiem, słowo z nie naszego słownika) tej codzienności,
która się wymyka, tych działań, które są usuwane, rozmywane, bo są …… no
właśnie. To, co wymazujemy, jako nieistotne.
Ale, przyglądając się
zapisowi, snując rozważania w oczekiwaniu na sen, stwierdziłem, że i ten opis
jest selekcją. No wiem, banał. No wiem, pozytywistyczne pragnienie. Pomimo, że
tworzyłem wpis w miarę na żywo, to i tak dokonywałem cięć.
Niektóre miały
charakter „etyczny” – wiadomo, mam prawo ochronić siebie i jako autoetnograf
nie mam obowiązku ujawniania wszystkich opowieści; mam też prawo i obowiązek
chronić najbliższych, co oznacza, że nie mogę wszystkich rozmów zapisywać i
czynić częścią własnej opowieści. Nawet jeżeli są to rozmowy zwykłe, nienaruszające
prawa i niekompromitujące nikogo, to są to rozmowy prywatne. A to dla
niektórych jest wartością. Zakładam, że dla wielu.
Niektóre ciecia
wynikały z banalnego faktu, że kiedy „żyję” nie tworzę notki o „życiu”, a kiedy
tworzę notkę, to nie „żyję”. Maszyna kopiująco-nagrywająca po prostu szwankuje.
Chcąc nie chcąc
potwierdza się, że pisanie jest tworzeniem rzeczywistości, a nie jej
odbijaniem. Nie jest czymś neutralnym.
Zastanawiam się co
wytwarzam, tworząc pozornie suchy zapis tego, co się dzieje. Koncentrując się
na tym, co nieistotne, co przemyka i pisząc to tak, a nie inaczej. Na jakieś
dane-widoczne. Próbując udawać, że nie ma w tym żadnej narracji, a ja to tylko
znajduję i przenoszę z jednego miejsca w drugie, gromadzę i nic poza tym, a dopiero
jak nagromadzę materiału, to poddam go analizie –i bach! Pojawi się prawda o
moim życiu akademickim.
Czyżbym się cofnął w
rozwoju?
Poprawniej będzie,
kiedy uznam, że koncentruję się na opowieści o tym, co nieistotne, i co jest
związane z moim akademickim życiem. A notki mają charakter roboczy.
To oczywiście nie
zmienia tego, że gdy pisze te słowa, to myślę o tym, co widoczne, rejestrowane.
I jeszcze jeden
problem: kiedy stwierdziłem, ze będę wszystko zapisywać, to dostrzegłem, że
wpłynęło to na moje zachowania. Uwaga, patrzą! Dzisiaj rano, zastanawiając się
co robić, kątem oka dostrzegłem, że fakt robienia notek z dnia, wpływa na moje
wybory. Że zaczynam konstruować siebie i swoje działania w perspektywie ujawniania
się jako akademickie ja.
Ooo to tak trochę jakby "eksperyment,, na samym sobie 😀
OdpowiedzUsuńtak, nie wiadomo do czego doprowadzi - pewnie do niczego
OdpowiedzUsuń