Zdaję sobie sprawę, ze ostatnio marudzę. Częściowo to wynika
z mojego charakteru – jestem ponurym, zrzędliwym gościem. Rzucam ponure
spojrzenia i mamroczę pod nosem mroczne przepowiednie. Częściowo, tak mi się
wydaje, ze specyfiki pracy akademickiej. To przede wszystkim zmagania z samym
sobą. Nieustanna walka.
Że nie ma się nic do powiedzenia
Że jest się za głupim
Że to, co piszę, jest banalne
Genialne
Nudne
Ciekawe
Nowatorskie
Po prostu głupie
Że
Za mało się
wie
Wie się
wystarczająco
I wie się
to, czego inni nie wiedzą
Bo się jest
ignorantem
Nielegalnym
Z trefnymi
papierami
Moje papiery
są najwyższej jakości
Balansowanie między
skrajnościami. Nieustanna autoterapia, aby składać kolejne słowa. Motywacyjne mowy
i załamania. Entuzjazm i radość, za chwilę zniechęcenie, poczucie totalnego
braku sensu i wartości tego, co się robi. jestem super-bohaterem zbawiającym
świat, zwykłym ściemniaczem nabijającym jedynie publikacje dla publikacji.
Marudzenie, zwłaszcza publiczne,
pomaga mi jakoś zdystansować się do „złych” obrazów siebie i swojej pracy –
jeżeli to można oddzielić. Wypluwam z siebie gęstą, pełną ropy flegmę, by na
chwilę się oczyścić, móc pracować bez upiorów szepczących jadowite słowa: kim
ty jesteś, co to ma być, słabe, nudne, płaskie, wtórne, do niczego.
Próbowałem pozakrywać wszystkie lustra
Wydawało mi się też, że mogę udawać, że żyjemy w
innej kulturze
Dialogu a nie oceny
Wydawało mi się
Każde słowo jest ważone, według
różnych miar – a potem powstają słowa, co tworzą ja
Może, myśl się pojawiła, podczas
pisania tej notki, że moje marudzenie, to sposób na wyzwolenie się z tych słów,
z tych reżimów wzajemnego oceniania i wyceniania. A może sposób na nadawanie
sobie znaczenia, podstępna próba wpłynięcia na otrzymany stopień – próba budzenia
litości, albo pozoru bliskości.
Wiecie, flegma, którą wypluwam,
jest wcześniej mielona w ustach, oglądana z każdej strony, prześwietlana, i gdy
jest odpowiednia dopiero wtedy ląduję na waszych ekranach.
Hej. Smacznego.
Komentarze
Prześlij komentarz