Czas
ostatnio jest dla mnie czekaniem – zawieszeniem.
Od
kilku miesięcy jestem jakby pomiędzy. Nie w czasie, ten mija a ja czekam, aż
przyniesie informacje, wiadomość, co wszystko odmieni.
To
tak było u mnie od dość dawna, w dawnym czasie, bezrobocia i biedy, bez sensu i
samotności na peryferiach miasta, gdy próbowałem istnieć, ale mi nie wychodziło
– czekałem na mejl, na list, który będzie zbawieniem.
Nigdy
nie dotarł.
Co
to miał być za list?
Nie
wiem.
Nie
wiedziałem wtedy, nie wiem i dziś. Nawet nie potrafię wyobrazić sobie jego
treści. Zbawienie, co nadchodzi zewnątrz. I już nie trzeba próbować być – i już
się jest inaczej.
Teraz…
Niby
konkret. Recenzje, co z habilitacją, grantem…
Ale
też jakby coś innego.
Z
drugiej strony, od dawna tak nie żyłem w czasie jak teraz: psy, książki,
pisanie dla zabawy. Dni mijają, a ja się tym nie przejmuję.
Niekiedy.
Bo
myśl, że coś nadchodzi i że trzeba być według zasad… to odbiera radośc, wtacza
w martwy czas
Oczekiwania
na zbawienie.
Oczekiwanie w bezsilności jest najgorszym doświadczeniem codzienności. Jednak lepsze to, niż bezruch. Zasady czekania tworzymy sobie sami. Zawsze na coś czekamy. Im więcej czekań, tym mniejszy stres:-) Im więcej życia, tym błahsze czekanie....
OdpowiedzUsuńno czasami czekanie to taki bezruch... czekanie na... ;)
Usuń