Niedziela nie była złym dniem. Pomimo tego, że wstałem
wcześniej, zaledwie po kilku godzinach snu, to pracowało się dobrze. Chłodny wiatr
dostawał się przez uchylone okna. I nie czułem się źle, po raz pierwszy od paru
dni. Nie wiem dokładnie ilu. Napisałem rozrywkowy wpis na blog Wilczusia i
mniej rozrywkowy na tego bloga. Nie rozpraszało mnie nawet to, ze Wilku
siedział na dworze. Co jakiś czas schodziłem zapalić papierosa w jego towarzystwie.
Po południu próbowałem ogarnąć
sprawy z wyjazdami konferencyjnymi. Tylko częściowo dałem rade. Skomplikowane
to. Opanować wszystkie połączenia, tak żeby być na czas, czy jedynie odrobinę
spóźnionym. Trzy miasta w ciągu tygodnia, chwila przerwy i Włochy, konferencja
krytycznych pedagogów.
Po objedzie dopadł mnie sen. Obudziłem
się z bólem głowy. Nasilił się, gdy się okazało, że Wilczuś nie będzie mógł
podróżować z nami w kabinie, tylko w luku bagażowym. Jeszcze bardziej zacząłem
się stresować tym wyjazdem. Nie samym wystąpieniem. O zombie to mogę gadać i
gadać. Tylko lotem, transportem – i jak to Wilku to zniesie.
Jutro postaram się ogarnąć
wszystko do końca. Przekracza to moje zdolności. Musiałem zrezygnować z jednego
powrotu do domu.
I wciąż nie mogę znaleźć
ładowarki do tabletu.
I powinienem zrobić porządek na
biurku. Za dużo książek po pisaniu ostatnich tekstów, notatki na plamionych
kartkach, zeszyty z wypisami, sterta chusteczek, opakowań po batonikach i
cukierkach, jakieś rachunki, listy i nie wiadomo do końca co. Może wtedy znajdę
ładowarkę.
Komentarze
Prześlij komentarz