Po otrzymaniu
zaproszenia na dyskusję o mojej książce w ramach VIII TranscyscyplinarnegoSympozjum Badań Jakościowych poczułem delikatny niepokój. No może nie taki
delikatny. Zbladłem i ręce zaczęły się trząść. Chociaż staram się dystansować
od opinii innych, to jednak otrzymanie informacji zwrotnej od czytelników i
czytelniczek uznaje za wartościowe. I nie bez znaczenia było, że cenię sobie
środowisko związane z TSBJ. To było forum, gdzie prezentowałem moje pierwsze
próby autoetnograficzne, brałem udział w warsztatach o autoetnografii
prowadzonych przez profesor Annę Kacperczyk. Spojrzenie Innego i to istotnego
może jest jak wyrok.
Nie bez znaczenia jest
to, że TSBJ samo w sobie jest niesamowitym wydarzeniem. Jedną z iskier zmian w
polskiej nauce. Powiewem świeżości i źródłem inspiracji. Poświecenie czasu na
dyskusje nad moją książka to był bez wątpienia zaszczyt. Bardzo dziękuję
organizatorom.
Spotkanie rozpoczęło
się drugiego dnia o godzinie 9:30. Prowadzone było przez profesora Dariusza
Kubinowskiego, którego prace z zakresie metodologii jakościowej w pedagogice są
powszechnie znane i uznane.
Na początku wytłumaczyłem
się wszystkim z tytułu książki i ogólnie opowiedziałem o celach publikacji.
Wyjaśniłem również dlaczego napisałem to w takiej a nie innej formie – i dlaczego
publikuję ją w tym momencie, chociaż rozsądniej byłoby zrobić to na emeryturze.
Nie mogę ocenić moich
odpowiedzi na pytania. Żywię nadzieję, że nie nudziłem i nie byłem chaotyczny. Nie
bardziej, niż zwykle. Chociaż trochę prowokowałem, mówiąc że autoetnografia to
nie nauka. Fakt, że nie wiem czy jest sens utrzymywania problematycznego
rozróżnienia na naukę i nienaukę. Nie wiem, czy to rozróżnienie nie jest po
prostu aktem władzy, wywyższenia pewnych narracji i wyciszenia innych – i nic
poza tym. Zaproponowałem potraktowanie autoetnografii jako praktyki tworzącej
świat. Inny, oczywiście lepszy, świat. Nie tylko akademicki.
To, o czym chciałbym
wspomnieć to reakcja czytelniczek i czytelników. Chyba nie do końca byłem na to
przygotowany. Oczywiście znałem głosy innych ludzi, ale w większości to byli
moi znajomi albo osoby bliskie mi intelektualnie czy instytucjonalnie. Tak samo
jak dochodziły do mnie przytłumione głosy krytyków – osób zupełnie mi obcych
jeżeli chodzi o rozumienie badań, uniwersytetu, dydaktyki czy relacji międzyludzkich.
Byłbym zdziwiony gdyby pozytywista czy neoliberał wypowiedział się o mojej
książce dobrze.
Będąc na TSBJ nie
spodziewałem się pozytywistów, ale też badania jakościowe są zróżnicowane. Nie było
to też spotkanie zamknięte. Wszystko mogło się zdarzyć. Toteż gdy nastąpił czas
na pytania z sali zamarłem i oczekiwałem ataku.
Nic takiego się nie
stało.
Pytania dotyczyły
konkretnych kwestii metodologicznych. Problemów związanych z pisaniem
autoetnografii i współautoetnografi. Pojawiły się też głosy, które sprawiły, że
niezależnie od wszystkiego, warto było wydać „Nekrofilną produkcję akademicką”.
Po kilku miesiącach przygnębienia i zmagania się z poszukiwaniem sensu, słowa
innych sprawiły, że promienie słońca przedarły się przez okno. I zrobiło się
cieplej, milej i radośniej. Nie chodzi mi o „masarz ego”. Napisałem książkę,
która się innym podoba. Chodzi o to, że praca którą wykonałem ma dla niektórych
znaczenie. Że moje słowa, zapisane stały się dla kogoś z jakiegoś tam powodu
ważne. Że nie jest to kolejna produkcja za którą dotrzymam tyle a tyle punktów
i może ktoś gdzieś zacytuje, aby pochwalić się erudycją.
Z trudem panowałem nad
wzruszeniem.
Piszę o tym, nie dlatego
żeby się chwalić. Spotkanie, poza merytorycznymi kwestiami, okazało się dla
mnie również istotne egzystencjalnie. Moje ciągłe wątpliwości czy pisanie ma
sens i czy moja praca nie jest jedynie zbieraniem punktów, zajmowaniem pozycji
w polu akademickim, doprowadzały i doprowadzają do niemalże rozpaczy. Zanurzam się
w lepkiej, gęstej mazi. Za oknem tylko otchłań. Czarna i zimna. Nie jestem w
stanie wydobyć z siebie słowa. Bo i po co? Nie dbam o hierarchię. Punkty
zbieram, bo trzeba, aby utrzymać pracę. Przy takiej redukcji cała aktywność
akademicka wydaje się pusta, pozbawiona jakiegokolwiek sensu. Słowa innych będące
wspomnianymi promieniami nie tyle podbudowywały moje ja – ty Szwabowski to
piszesz super. Słowa innych dotyczyły samej książki, pracy jakiej wykonałem. Były
odpowiedzią, włączeniem się do dyskusji. Ona, książka, znaczy dla mnie…
I właśnie to, usłyszenie, że książka znaczy coś dla
kogoś. Nie, że jest dobra, zła, czy średnia, ale że dla konkretnego człowieka
staje się w jakiś sposób ważna i on dzięki niej coś czyni, jest tym co wymyka
się ocenianiu i otwiera na dialog. Wtedy słowa zapisane zaczynają tętnić
życiem.
http://viiitsbj.uksw.edu.pl/program-2/
Czasami takie właśnie wydarzenia moga wnieść wiele do naszego życia ;) wydanie własnej książki to już jest coś, fajnie gdy ktoś nas docenia
OdpowiedzUsuńCieszy mnie to, że ,,spotkanie" było pozytywne. Każdy z nas by się bal, gdyby miał być ,,poddany" ocenie innych. Gratuluję sukcesu.
OdpowiedzUsuńdziękuję. Nie cierpię oceniania i bycia ocenianym ;) to zło jest
UsuńDziękuję w imieniu Organizatorów- Katedry Socjologii Kultury UKSW za ciekawe spotkanie, docenione przez Uczestników. Jako czytelnicy życzymy powodzenia w dalszej pracy!
OdpowiedzUsuńdziękuję za miłe słowa i za zaproszenie - było super
Usuń