Dzień pierwszy – tak jak pisałem w poście Utknąłem
– siedzenie przed monitorem, przeglądanie tekstów, szukanie inspiracji i
pomysłu na układ treści. Znalazłem analizę filmu „Jak zostać królem” ,
która pasuje do tematu. Obejrzeliśmy go wieczorem wraz z piesami. Ciekawa
rzecz, tylko czy napisanie o tym nie byłoby zbyt dużą dygresją? Ilość napisanych
stron: 0.
Dzień drugi – pisanie zaczyna iść – przez cały dzień coś tam
grzebię powoli. Ilość napisanych stron: 7. To wciąż wprowadzenie, robienie
kontekstu. Waham się ile trzeba i czego. Przytaczanie literatury. Bardzo mało
od siebie. Wciąż nie przechodzę do analizy. Do tego, co ważne. I samodzielnego
myślenia.
Dzień trzeci – znowu mało pisania – niby doczytuje teksty,
które mogą się przydać do szkicowania tła – tak jakbym bał się przejść do
mówienia od siebie – rozpraszam się – siedzę na fejsie, przeglądam blogi, piję
kawę za kawą – idę z psami na ogród pozbierać jeżyny bo już się sypią. I żeby
pieski pobiegały. Zaraz trzeba będzie robić obiad. Nie wiem czy coś napiszę.
To, co czytam niewiele wnosi do głównego tematu. Ale za to bibliografia się
rozrasta.
Odczuwam zmęczenie. Sam siebie odciągam od mówienia. Obudowuję
słowa – to strach? Przecież wiem, co chcę powiedzieć. Dlaczego przeciągam? To
banalne? Może, gdy zacznę pisać, to co myślę okażę się nikim więcej jak
ignorantem?
Siedem stron i nic nie powiedziałem. Za to tekst wygląda na
gęsty, taki akademicki, ładny taki.
Komentarze
Prześlij komentarz